-Pasażerowie lotu numer 104 do, Los Angeles, prosimy o
podejście do bramki numer 8.
Wstałam z ławki obok cholernie wielkiego fikusa, który cały
czas wplątywał się w moje rude, tłuste włosy, które zwisały pojedynczo jak
gdyby były mokre. Podążyłam za sporą grupką ludzi. Wszyscy byli bardzo nerwowi,
po tym ogromnym tornadzie wszyscy opuszczają te felerne miasto.
Usiadłam na swoim miejscu, pośrodku ładnej młodej brunetki i
starszego pana z brązową opaską na oczach. Postanowiłam podzielić los
starszawego mężczyzny i się zdrzemnąć...
*
-Olivia Carter? Woohoo!- usłyszałam swoje imię i odruchowo
się odwróciłam.
Ujrzałam machającą do mnie, niską, szczuplutką kobietę, po
czterdziestce, z szopą kręconych brązowych włosów, które misternie ukrywała pod
słomianym kapeluszem. Miała na sobie czerwoną sukienkę w duże białe kwiaty na
nogach zwykłe klapki. Jej opalenizna przypominała mleczną czekoladę.
Podeszłam do niej niepewnie i wysiliłam się na sztuczny
uśmiech.
-Oh, Olivia jak miło cię widzieć.- uśmiechnęła się pogodnie
i uściskała mnie na powitanie.- Na imię mi Robbie Wright, ale możesz mi mówić
Rob.
-Miło mi.- powiedziałam cicho i stwierdziłam, że fajna z
niej babka.
Robbie posiadała żółty samochodzik z różowymi kwiatuszkami,
tak jakby Wiosna się na niego zbełtała.
Przez całą drogę siedziałam cicho za to Rob nadawała jak
katarynka. Opowiadała o kwiatach, życiu w L.A. i o innych pierdołach.
Kiedy dojechałyśmy na miejsce moje spojrzenie przykuła
własno ręcznie zrobiona tabliczka z kolorowym napisem ‘kwiaciarnia’. Przy drzwiach
stała prześliczna blondynka w białym topie, zielonych szortach i granatowej
czapeczce z daszkiem. Podbiegła do mnie tak lekko jakby leciała. Rzuciła mi się
na szyję.
-Ah nareszcie jesteś, czekałam na ciebie cały tydzień.-
próbowałam wydobyć z siebie jakiekolwiek pozytywne emocje, ale słabo mi to
wychodziło.- Jestem Abbie, Rob to moja ciocia i mama w jednym.- powiedziała z
wielkim entuzjazmem.
-Olivia Carter.- przedstawiłam się. Dziewczyna zaczęła się
śmiać.
-Oj wiem jak się nazywasz, głuptasie.- rechotała.
-Dobra, Abbie, koniec tych śmiechów zaprowadź Olivię do
pokoju i daj się jej rozpakować.- rozkazała Robbie.
-Tak jest! To gdzie twój bagaż?- spytała mnie.
-To tyle.- wskazałam na mój pomarańczowy plecak.
Blondynka wzruszyła ramionami, złapała mnie za dłoń i
zaprowadziła do środka.
Wnętrze tętniło życiem, dużo kolorów, dużo zapachów, dużo
kwiatów. W końcu to kwiaciarnia. Za ladą stała nie wysoka blondynka i właśnie
zapakowywała róże w ozdobny papier.
-Sara, to jest Olivia. Olivia to jest Sara, moja najlepsza
przyjaciółka.- przedstawiła nas sobie.
Dziewczyna przy kasie, podała kwiaty i życzyła miłego dnia,
potem podeszła do nas i otarła pot z czoła.
-Uff.. Co tych ludzi dziś tak pełno?- powiedziała zmęczona.-
Sara Adams.- przywitała się i podała mi dłoń.
-Wytrzymasz jeszcze trochę, pójdę ją oprowadzić, a potem cię
zmienię, proszę.- błagała Abbie swoją, zmęczoną przyjaciółkę.
-Ale jutro stawiasz mi ciastko.- ustaliła. Abbie pocałowała
ją w policzek i zaprowadziła mnie na górę gdzie mieściło się nie wielkie
mieszkanie.
-Strasznie się cieszę, że będziemy razem w pokoju.-
ćwierkała radośnie, a ja zastanawiałam się co ona bierze.- Pokój jest nie
wielki, ale jakoś się pomieścimy.- otworzyła drzwi do pokoju, tak jak się
spodziewałam pełno w nim kolorów, ale najbardziej dominował kanarkowy żółty.
Pokój na prawdę był nie duży, mieścił dwa łóżka jedną dużą szafę i dwie
komódki, biurko było rozkładane, jak zauważyłam laptop umiejscowiony był na
parapecie.- Ciocia zakupiła dodatkową komodę, specjalnie dla ciebie, odstąpiłam
ci połowę szafy.
To twoje łóżko.- wskazała na drewniane łóżko przy dużej
szafie.
Położyłam na nim mój plecak i go otworzyłam. Wyłożyłam
wszystko i zrozumiałam, że w sumie nie mam nic konkretnego. Mój bagaż liczył
portfel z dokumentami i paroma dolarami, szczoteczkę do zębów zakupioną na
lotnisku, starą szczotkę do włosów mojej babci i zniszczony album ze zdjęciami,
zero ubrań.
-Tylko to.- szepnęłam.
-Nie przejmuj się, dziś pożyczę ci piżamę i jakieś ciuchy na
jutro, a jutro po pracy pojedziemy do jakiegoś sklepu, znam taki fajny tani
sklep z naprawdę markowymi rzeczami, używane, ale w bardzo dobrym stanie,
czasem nawet z metkami.- było mi nie dobrze na myśl o chodzeniu po sklepach,
ale mus to mus.
*
Wieczorem, gdy już kwiaciarnia była zamknięta, a ja
siedziałam w za dużej na mnie piżamie Abbie, poczułam, że jednak jestem głodna.
Cały dzień odmawiałam jedzenia, ale teraz naprawdę bardzo go
potrzebowałam.
Mieszkanie Robbie i Abbie było urządzone w starym stylu,
było bardzo przytulnie.
Przy kominku siedziała Rob i czytała jakąś grubą książkę.
-Potrzebujesz czegoś, skarbie?- spytała kobieta.
-Mogę skorzystać z lodówki?- spytałam nieśmiało.
-No pewnie bierz co chcesz.
Wybrałam kawałek kiełbasy z majonezem i poszłam do pokoju.
Abbie zasnęła dość szybko, cieszyłam się, że przynajmniej
nie musiałam jej niczego opowiadać.
Wsunęłam się pod zimną pościel i wyjęłam z pod poduszki
szczotkę babci.
Zgasiłam światło i wtuliłam się w poduszkę, czułam zapach
włosów babci, tak bardzo mi jej brakowało, że akurat ją musiało spotkać coś tak
złego.
Schowałam szczotkę i zamknęłam oczy czekając na sen.
Będzie dobrze- pomyślałam i zasnęłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
i mam za sobą pierwszy rozdzialik, komentujcie jak się podobało jak nie to też:)